piątek, 28 sierpnia 2009

RIDERS ON THE STORM - UNOSZENI BURZĄ.Seria relacji dla Nadajemy TV - Artura Kozłowskiego, nurkującego w jaskiniach Irlandii i UK. cz.III

Ten największy ponor ( termin określający miejsce wpływu wód powierzchniowych pod ziemię) w Irlandii nie cieszył się dobrą opinią: w latch 90-tych płetwonurek policyjny został opuszczony w dół na linie asekuracyjnej w poszukiwaniu narzędzia zbrodni dokonanej w pobliskim Castletown. Po dotarciu na -15m niespodziewanie sytuacja stała się krytyczna – zwężenie głównego tunelu spowodowało nagłe przyspieszenie nurtu wody, który zaczął wciągać płetwonurka w głąb jaskini. Nerwowe szarpnięcia liny sygnalizowały problem jednak dopiero po dramatycznych zmaganiach z oporem znikającej gwałtownie pod ziemią rzeki udało się jego towarzyszom wyciągnąć przerażonego policjanta na powierzchnię. Po tym incydencie nikt się specjalnie nie kwapił do powtórnego zbadania jaskini, jednak dla mnie zawsze było jasne, że każdy kto poważnie myślał o trawersie z Polldeelin, prędzej czy później musiał się zmierzyć z Polltoophill. Brak danych na temat pory roku i ówczesnego stanu wód pozwolił mi przypuszczać, że policyjne nurkowanie niekoniecznie było zaplanowane i mogło wynikać raczej z potrzeby śledztwa, bez uwzględnienia panujących warunków pogodowych. Były to oczywiście jedynie spekulacje, ale istniał tylko jeden sposób żeby to sprawdzić. Odczekawszy dwa tygodnie bez deszczu przygotowałem kołowrotek z 80m liny o grubości 8mm i dodatkowo asekurowany przez jednego z irlandzkich płetwonurków, Brendana O’Briana zanurzyłem się w Polltoophill. Tworzący się na powierzchni wir wyglądał złowieszczo posuwałem się więc z dużą ostrożnością. Już pod wodą masywny lej wypełniony kilkumetrowymi pniami martwych drzew schodził do głębokości -16m. Tak jak podejrzewałem, dzięki suchej pogodzie i relatywnie niskim stanom wód prąd rzeki był niewielki. Powróciłem do powierzchni, zamocowałem 8mm poręczówkę tuż pod nawisem klifu i powoli zacząłem schodzić w dół wzdłuż stromego podwodnego rumowiska głazów i pni drzew. Na -15m zauważyłem nad sobą sufit jaskini, który towarzyszył mi przez kilka kolejnych metrów zanim jaskinia nie otworzyła się w większy, trudny do oszacowania w metrowej widoczności korytarz. Przy dużych opadach owa niska sekcja jaskini musiała powodować silny prąd, i prawdopodobnie właśnie to przydarzyło się niefortunnemu płetwonurkowi policyjnemu. Tamtego dnia odkryliśmy łącznie 100m jaskini docierając do głębokości -40m. W ciągu następnych tygodni posuwaliśmy się małymi krokami, dodając nie więcej niż 50m nowej poręczówki podczas każdego nurkowania. Głębokość wzrosła do -47m. Jeśli miałbym jednym słowem opisać nasze odczucia z tamtego okresu to musiała by to być dezorientacja. Gigantyczny tunel o szerokości dochodzącej do 20m w innych warunkach wzbudzałby prawdopodobnie nasz zachwyt lecz nie w sytuacji gdy widoczność rzadko przekraczała jeden metr a nieregularne, trudne do podążania ściany zmuszały do poręczowania z dala od nich, z podłożem jako jedynym stałym punktem odniesienia. W końcu stało się nieuniknione: około 350m od wejścia, pochłonięty ciągłym sprawdzaniem azymutu i tropieniem najmniejszych oznak nurtu, dosłownie wpadłem na znajomo wyglądającą poręczówkę. Przez krótki, słodki moment naiwnie pomyślałem, że właśnie wpiąłem się w linę z Polldeelin finalizując tym samym projekt... była to jednak oczywiście jedynie pętla do mojej własnej poręczówki z Polltoophill, niwecząca tym samym ostatnie dwa tygodnie wysiłków. Nazwałem ją Oślim Trawersem, na cześć stada osłów pasących się na łące w pobliżu Polltoophill oraz jednego z twinsetem na plecach. Byłem tak rozgoryczony, że bez większego żalu przywitałem nadejście ulewnych wczesno-jesiennych deszczy i definitywny koniec sezonu w Gort.
CDN...

wtorek, 25 sierpnia 2009

RIDERS ON THE STORM - UNOSZENI BURZĄ.Seria relacji dla Nadajemy TV - Artura Kozłowskiego, nurkującego w jaskiniach Irlandii i UK. cz.II

Z powodów, których pewnie nigdy do końca nie zrozumiem, wróciłem jednak następnego tygodnia. I kolejnego również. Na odcinkach pokrytych przez grube warstwy mułu poręczówkę umocowałem do plastikowych rurek wbitych następnie w podłoże i w ciągu kilku kolejnych nurkowań udało mi się przesunąć limit eksploracji do ponad 400m w głąb jaskini. Dodatkowym problemem okazały się wysokie opady deszczu powodujące niezmiernie silny prąd przy wejściu, tam gdzie przekrój korytarza był najmniejszy. Nurkowania były już od jakiegoś czasu dekompresyjne i żeby nie zostać wyrzuconym z jaskini wraz z nurtem wypływającej wody zainstalowałem na sześciu metrach 10mm linę, by mieć jakiś punkt zaczepienia na ostatnim przystanku. Pomysł okazał się wyjątkowo trafny, i co najmniej raz uratował mnie to od niechybnej wizyty w komorze dekompresyjnej. Na drodze dalszej eksploracji pojawiła się jednak pewna przeszkoda: masywny tunel, którym dotąd podążałem nagle skończył się i pomimo kilkakrotnych prób nie mogłem znaleźć kontynuacji. W mniej więcej tym samym czasie poznałem Jima Warny, belgijskiego płetwonurka jaskiniowego mieszkającego na stałe w Irlandii. Pomimo 25 lat Jim miał już duże doświadczenie w nurkowaniu pod ziemią, głównie na obiegach zamkniętych. Miał również zacięcie eksploracyjne i gdy zaoferował mi pomoc przy projekcie nie mogłem sobie życzyć więcej. W ciągu kilku kolejnych wspólnych wypraw zlokalizowaliśmy niewielki otwór tuż przy stropie jaskini, wystarczający jednak byśmy mogli się przez niego przedostać w naszych mało opływowych konfiguracjach sprzętowych: ja w 15-litrowym twinsecie i Jim w swoim rebreatherze Megalodon. Za otworem rozciągała się obszerna, stopniowo wypłycająca się komnata. Brak prądu i grube warstwy lekkich osadów zalegające na bezładnie porozrzucanych masywnych blokach skalnych przemawiał za tym, że nie był to główny ciąg jaskini. Kluczyliśmy wśród nich niemal po omacku, płacąc całkowitą utratą widoczności za każdą próbę stabilizacji naszej nici Ariadny; nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na żaden błąd w poręczowaniu wiedząc, że jest ona w tych warunkach naszą jedyną szansą na powrót.Dla obopólnego bezpieczeństwa wszystkie nurkowania wykonywaliśmy oddzielnie, próba zespołowej eksploracji byłaby w takich warunkach czystym szaleństwem. Pokonując kolejne zwężenie wynurzyliśmy się do -19m skąd, kolejna niespodzianka, niewielki korytarz zaczął stromo opadać w dół, najpierw pod kątem 60 stopni, a następnie już pionowo. Całkowicie nie wiedząc czego oczekiwać, powoli opuszczałem się w ciemność, na której moja nowa siedmiodiodowa latarka DragonSub nie robiła najmniejszego wrażenia – jej blask oświetlał zaledwie ścianę, wzdłuż której opadałem. Każdy kolejny metr był zaskoczeniem i niósł ze sobą nie tylko olbrzymią dawkę napięcia, ale również obietnicę fantastycznej i znaczącej eksploracji. Gdy dotarłem do dna jaskini na -43m, z racji wysokiego PPO2 i END postanowiłem jedynie zrobić kilkumetrowy rekonesans by potwierdzić ciągłość korytarza. Wracając zaplątałem się jednak beznadziejnie we własną poręczówkę i dopiero zdjęcie kasku i odpięcie jednej z butli depozytowych pozwoliło mi się uwolnić. Jeszcze w trakcie rozplątywania obiecałem sobie, że moje następne nurkowanie tutaj będzie na trymiksie. Tego samego dnia Jim osiągnął głębokość -45.5m, największą w Polldelin i jakimkolwiek innym irlandzkim syfonie w tamtym czasie oraz potwierdził, że wróciliśmy z powrotem do głównego ciągu, potężnego korytarza o wymiarach 10 na 7m. Tamtego dnia nie mogliśmy być bardziej szczęśliwi. Nasza radość nie trwała jednak długo – wkrótce ponownie zgubiliśmy drogę naprzód wśród skomplikowanych, prowadzących do nikąd rozgałęzień jaskini. Korzystając z dobrej pogody Jim wrócił do jednego ze swoich projektów w innej części Niziny Gort zostawiając mnie sam na sam z problemem. Paradoksalnie, brak większych opadów w ostatnim okresie wcale nie pomagał: marginalnemu polepszeniu widoczności towarzyszył całkowity brak wyczuwalnego nurtu, szczególnie w dużych korytarzach. Postanowiłem czekać więc na burzę i wzmożone przepływy aby móc łatwiej wyśledzić kierunek, z którego płynęła woda. Ostatecznie moja taktyka zaczęła skutkować i po przeszło 100m kluczenia po zamulonych sekcjach jaskini i tropieniu raz to pojawiającego, potem znów znikającego prądu, udało mi się w końcu przebić do biegnącego na -38m przestronnego 4m na 3m tunelu z wyraźnym, łatwym do podążania nurtem. I chociaż kolejne 100 metrów eksploracji należało do jednych z najłatwiejszych podczas całego projektu, to musiałem jednak w końcu zebrać się na szczerość przed samym sobą i przyznać, że od jakiegoś czasu balansowałem na granicy swoich świeżych jeszcze umiejętności technicznych: dotarcie do 850-go metra w Polldeelin wymagało ponad 3 godzinnych nurkowań z 7-8 butlami. Oceniając całkowitą długość podwodnego trawersu na około 1.5 km postanowiłem nie kusić więcej losu i pozostałe szacowane 600-700m zrealizować od strony Polltoophill w Castletown..
CDN...

czwartek, 20 sierpnia 2009

Artur Kozłowski i Al Kenedy w Creevy Cave, Co. Monaghan.Ireland


 
Artur jak to mówił ostatnio nie wierzył że przyjadę.Przyjechałem.Nie mieliśmy za dużo światła i niestety nie udało się pokazać komnat w całej okazałości.Od paru dni jednak cały czas układamy plan następnej eksploracji (wyprawy raczej:) tym razem jednak już z dobrym światłem które umożliwi pokazania tych zaczarowanych skądinąd miejsc.A więc Panie i Panowie, przed Wami jaskinie Creevy Rising  w  tak jak tylko to było
 możliwe...Cały czas wracam pamięcia do weekendu ah...:)

Waldasso
















P.S Po 4 latach wróciłem do Creevy Rising z ekipa przyjacioł...nie udalo sie wejsc do głownego pasazu, poziom wody przy samym wejsciu uniemozliwiał sforsowanie przeszkody bez sprzętu nurkowego. Trafilismy do sporego bocznego korytarza...który tak naprawdę jest zaledwie malutką namiastką tego co czeka na miłosników podziemnego świata w głownych komnatach tego systemu...Nastepnym razem bedzie lepiej...



http://www.flickr.com/photos/waldasso66/sets/72157634739984613/




Pokaż Creevy Cave Sink Entrance na większej mapie

wtorek, 18 sierpnia 2009

Scuba Dive West event 15-16 sierpnia 2009

Niezwykle ważnym pretekstem do tego fantastycznego, wielkiego spotkania były otwarte dni Scuba Pro ( amerykańskiej firmy produkującej sprzęt oraz wyposażenie dla nurków ) w bazie nurkowej Scuba Dive West na Connemarze. W efekcie 2 tygodniowego pospolitego ruszenia via internet oraz GSM na zaimprowizowanym polu namiotowym nad samym brzegiem Atlantyku pojawiło się prawie 12 kolorowych "domków". Serce rosło kiedy patrzyło się, na to polskie miasteczko z górki na której biegła droga prowadząca do Bazy. Pomimo miejscami naprawdę ciężkiej pogody która, towarzyszyła większości "kampersów" w trakcie rozbijania obozowiska miny i nastroje były naprawdę wyśmienite i żadna nawet największa z przeciwności losu nie była w stanie tego zmienić :) Pierwszy wieczór i pierwsza "balanżka" w rewelacyjnym pubie w pobliskiej wsi o wiele mówiącej nazwie "Tullycross". Klimat atlantyckiego lata w małym Irlandzkim pubie, z dala od cywilizacji. Miejscowy rybak przy barze żywcem wyjęty z, opowiadań traktujących o historii zycia tych miejsc. Grażka, Magda, Iza, Zeglarz, Klonu, Paweł, Artur,Pit,Władek,Waldasso, nasza wesoła kompanija wciąż rosła i rosła.
A przecież był to tylko początek tego wspaniałego weekendu.Wszytko tak naprawde miało sie dopiero zacząć, nazajutrz rano...
CDN Waldasso

Connemara 12-17 sierpnia 2009

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

RIDERS ON THE STORM - UNOSZENI BURZĄ.Seria relacji dla Nadajemy TV - Artura Kozłowskiego, nurkującego w jaskiniach Irlandii i UK.

Jest koniec lutego 2008 r. na Nizinie Gort w Irlandii. Wraz z moim przyjacielem i partnerem nurkowym Tomem Malone dojeżdżamy do wsi Kiltartan w hrabstwie Galway. Naszym punktem docelowym jest miejsce wypływu na powierzchnię podziemnej rzeki Coole, lokalnie znane jako Polldeelin (ramka). Parkujemy na niewielkim placu tuż przy kościele i zaczynamy rozładowywać ciężki sprzęt do nurkowania. Wychodzący ze mszy mieszkańcy przyglądają nam się z uprzejmym zaciekawieniem. Widząc naszą dublińską rejestrację większość musi być przekonana, że mamy poważne problemy z naszym systemem nawigacji - Atlantyk oddalony jest o co najmniej 15km na północny zachód. Myśl, że obiektem naszego zainteresowania może być rozciągający się za kościołem kilkusetmetrowy odcinek rzeki Coole jest absurdalna - woda, inna rzecz że o kolorze mocnej herbaty, ma tam nie wiecej niż metr głębokości.
I rzeczywiście, płaska i mało inspirująca, pokryta w duże mierze łąkami i stadami hałaśliwych owiec Nizina Gort na pierwszy rzut oka wydaje się mieć niewiele do zaoferowania dla dwójki spragnionych odkryć płetwonurków jaskiniowych. Jednak żaden inny krajobraz krasowy nie mógłby być chyba bardziej mylący niż ten - głęboko pod naszymi stopami rozciągał się jeden z najbardziej unikalnych i potencjalnie jeden z największych systemów podwodnych jaskiń w Europie. Krótkie odcinki powierzchniowych rzek, takie jak ten w Kiltartan, były jedynie skromną reprezentacją tego co kryło się kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Organizowane od początku lat 90-tych przez Martyna Farra, legendę brytyjskiego nurkowania jaskiniowego wyprawy odkryły pod powierzchnią Niziny Gort ponad dwa kilometry potężnych, nierzadko przekraczających średnicę 15m podwodnych korytarzy. Okazały się one częścią rozległego, w większości podziemnego systemu odwadniającego góry Aughty Slieve do Zatoki Galway, i jeśli wierzyć zapewnieniom hydrologów, częścią zaledwie niewielką. Powodem naszej wizyty w Kiltartan jest podjęcie eksploracji właśnie jednego z takich podziemnych odcinków rzeki Coole, biegnącego w podwodnej jaskini. Nurkując w górę podziemnej rzeki mieliśmy nadzieję wynurzyć się pewnego dnia w odległym o ponad kilometr w lini prostej Castletown, w miejscu zwanym Polltoophill. Pod koniec lat 90-ty członkowie Dark Shamrock Expedition, Martyn Farr i Dig Hastilow, nurkując w Polldeelin odkryli niemal 200m obszernego podwodnego tunelu, docierając głębokości -30m. Eksploracja trawersu wydawała się stosunkowo prostym przedsięwzięciem, projektem na rozgrzewkę, który z łatwością powinniśmy ukończyć do końca roku. Jak miały pokazać najbliższe miesiące, nie mogłem bardziej się mylić.
Nie mamy żadnych problemów ze znalezieniem miejsca; z daleka widać wezbraną rzekę Coole i podążając w górę biegu bez trudu trafiamy do jej źródła – wywierzyska Polldeelin. Szukamy jakiegokolwiek śladu poręczówki, która według uzyskanych informacji powinna być zamocowana do pobliskiego drzewa, poziom wody w Polldeelin musi być jednak kilka metrów wyższy niż podczas poprzednich eksploracji gdyż widoczne są zaledwie korony drzew, ich dolne partie pozostają ukryte pod powierzchnią ciemnej, brunatno-czerwonej wody. Patrzymy nerwowo na niespokojne lustro wywierzyska i wybijające z podziemi masy. Z wciąż jeszcze niezachwianym przekonaniem, że przecież jesteśmy dobrze przygotowani, zanurzamy się pod powierzchnię czterostopniowej wody gdzie piaszczyste dno rzeki opada łagodnym stokiem. Na głębokości -2 metrów, wciąż w otwartej wodzie, znikają ostatnie promienie światła dziennego. Z mojej pewności siebie zostaje już niewiele. Pomimo silnego prądu szybko tracę poczucie kierunku i nie bardzo wiem w którą stronę płynąć. W końcu bezradny i zdezorientowany przekazuję kołowrotek Tomowi; ten wydaje się radzić nieco lepiej ode mnie ze stresem i powoli zaczynamy poruszać się naprzód. Po minięciu głębokości -5m prąd wody znacznie słabnie z czego wnioskujemy, że wpłynęliśmy do jakiegoś większego tunelu. Niestety widoczność nie przekracza 1 metra, pomimo iż obydwaj używamy silnych 100-watowych latarek zainstalowanych na wierzchach naszych dłoni. Ostrożnie prowadzimy linę przy lewej ścianie . Raz po raz wpadamy na ostre wystające krawędzie półek skalnych lub zaklinowujemy się w niskich szczelinach, w które obfituje ściana jaskini . Na -15m dotąd piaszczyste dno zastępują grube warstwy lekkich osadów niszcząc tę i tak już nienajlepszą widoczność przy każdym kontakcie. Powoli zaczyna nas to przerastać; nie, nie jesteśmy na to wszystko przygotowani. Gdy przez nieuwagę tracę na chwilę pływalność niemal całkowicie zapadam się w aksamitny muł podłoża. Gasną światła i pogrążam się w ciemności. Resztkami woli opanowuje nadciągającą z wnętrza trzewi falę paniki. Chcę już stąd wyjść i nigdy tu nie wracać... CDN

czwartek, 6 sierpnia 2009

Czapa wraca :)

Czapkins zrezygnował z włóczenia się po tych wzgórkach i pagórkach i postanowił wziąść kierunek na chate :)Popieramy z całych sił. Jesteś wielki Czapkins wracaj...Zapraszam na ostatnią już relację telefoniczną.Tym samym kończymy ten maraton.Mam nadzieję że jakoś tam spodobała się wszystkim tego typu forma relacji audio projektów. Pozostaje już tylko czekać na materiały filmowe zarejestrowane przez Tomka i mam nadzieje że już na początku września będziecie mogli zobaczyć film z tej pasjonującej wyprawy.
Dzieki Maras za współprace :)
Waldasso NadajemyTv 2009
P.S powiem szczerze ze coraz bardziej mi się ta góra podoba. Zdjęcie wykonane przez nie żyjącego już P. Morawskiego. Ciekawe którędy Czapkins zasuwał na szczyt...

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Khan Tengri złojona!

Wczoraj ok 6.00 nad ranem czasu Środkowoeuropejskiego Czapkins zdobył Khan Tengri!:) Co tu dużo gadać wymiatacz łyknął tą górkę i uwaga! zastanawia się nad expressowym wciągnięciem przez nos w drodze powrotnej Piku Pobiedy!Skąd ten człowiek ma zdrowie to naprawdę diabeł wie:)Jednego dnia zajechany i zmęczony nieprawdopodobnie, drugiego już zapierdziela jak mały motorek.Górki i pagórki bójcie się bo nadchodzi nowa wschodząca gwiazda Punk Alpinizmu: Dr. Czapkins i... żadnej nie przepuści :)PZDR Waldasso

niedziela, 2 sierpnia 2009

Tomek Mackiewicz aka "Czapa" Khan Tengri solo Trawers 2009 relacja No 8. ( 1 sierpnia 2009 godz.10.27 )

Tak jak Tomek powiedział przed wyjazdem ( Waldas złoję tą górkę i wracam :) ostro napiera. Jest już na 5800m npm. i dotarł do obozu III. Zjego głosu słychać że nieco odpoczął i zdaje się jest w dobrej formie. O godz. 6.00 rano naszego czasu (02.08.2009 niedziela) możemy się spodziewać ataku szczytowego. Relacja oczywiście na antenie NadajemyTV

sobota, 1 sierpnia 2009

Weekend na Connemarze - Nocny Huragan

Jakoś tak ostatnio tradycją już chyba się stały wyjazdy weekendowe na zachód. Albo Dumps i Dingle albo Scuba Dive West i Connemara.Moze tez po raz pierwszy w naszych głowach zagościła mysl o prawdopodobieństwie przeprowadzki na zachód. Ja nie chce nazywac tego pomysłem. Bardziej prawomocne będzie nieco karkołomne określenie: zrodzenia sie prawdopodobieństwa.Nieakceptowalne pod względem fonetyczno-gramatycznym ale za to bliskie sercu. Ja przynajmniej to rozumiem :) Tak czy tak zaczeliśmy nieco dokładniej przyglądać sie wszelkim aspektom życia na zachodzie. Co tu dużo gadac najważniejsza w tym przypadku jest praca bez której nie mozna utrzymać rodziny. Narazie jednak pozostaja nam dosyc długie bo ok 250 km ( w jedna stronę ) podróże. Ale o czym to ja zacząłem pisać? Acha! Scuba Dive West Connemara. Zakończyłem podstawowy kurs PADI tzw OWD.Przymierzam się teraz do Advance etc itd. Nur w scuba dive west z brzegu, do wystrzałowych nie należy ale niewątpliwie jest to doskonałe miejsce dla wszystkich "beginersów".Nasze namioty rozbilismy nad plażą a trzeba dodać ze spotkaliśmy sie na tym wyjeździe z spora grupa przyjaciół:Iza,Pit, dzieciaki Pitów, Wojtek, Natalia, Koleżanka Natalii,Paweł:), Marek, Ronald z rodziną. Naprawdę niezła paczka.Rozbijając namioty nie przeczuwalismy że w nocy dojdzie do istnego szaleństwa pogodowego. Forecasty co prawda mówiły już wcześniej o możliwym spory bo 30 węzłowym wietrze ale nikt nie przewidział deszczu a raczej ulewy. Tak wyglądało nasze obozowisko jeszcze przed zapadnięciem zmroku:
Klasyczne przygotowanie ogniska: zbiórka drewna, rąbanko w/w drewienka i w końcu samo ognisko. Niezwykle miła atmosfera, celebracje, wineczko, piweczko i inne takie fajne...
I tak bardzo powoli powolutku zaczynało się piekiełko.Wiatr urósł do ok 20 węzłów, powoli zaczynał padać deszczyk a niebo nabierało ciemno stalowych barw. Wyglądało to w miarę niewinnie a może po prostu miła atmosfera panująca przy ognisku łagodziła właściwe postrzegania sytuacji pogodowej. Po pewnym czasie opady nie pozwoliły kontynuować integracji przy ognisku i kazały nam się przenieść do samochodów a niektórym po prostu do namiotów:)Wiatr się wzmagał deszcz zacinał i powoli zaczynaliśmy być w samym sercu niezłej zadymy pogodowej. razem z nami nad plażą rozbiła się Irlandzka "twarda" i zdesperowana:) rodzina. Ich namioty po prostu fruwały na tym wietrze.Schowałem się do namiotu gdzie moje ukochane dziewczynki już powoli zapadały w sen.Zaczynało się istne piekło.Deszcz lał a raczej była to ulewa.Wiało potężnie. Namiot jednak cały czas trzymał się podłoża. Na razie byliśmy jeszcze na ziemi:)Ni jak nie mogłem zasnąć. A namiot powoli zaczął przeciekać.Pomyślałem sobie że pora przygotować się do ewakuacji do samochodu. Spakowałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy obudziłem Zośkę i.. niestety nie mogłem dobudzić Maryśki.Szczęściara spała tak twardym sem że chyba nasz odlot razem z namiotem nie obudziłby mojej kochanej dziewczynki.Odłożyłem decyzję o ewakuacji na chwile kiedy namiot ostatecznie zacznie cieknąc i nie będzie już nadziei na w miarę suche przetrwanie tej magicznej nocy. O dziwo zmęczony tym wszystkim sam usnąłem. I jakoś przetrwalismy. Wiatr nieco zelżał i co najważniejsze deszcz miał spore przerwy w "nadawaniu". Z żalem zawiadamiam że nasz namiot niestety uległ może nie zniszczeniu ale odniósł dosyć ciężkie obrażenia które, w mojej ocenie eliminują tą markę z poważniejszych przedsięwzięć lub projektów :) Trzeba przyznać ze Connemara oferuje poza genialnymi wrażeniami estetycznymi, niezwykle szybko zmieniające sie warunki pogodowe. Jadąc na Connemara nie zapominjacie o tym :) Na zakończenie piekny pomarańczowy VW Busik z tak ok 60'
oraz krótki ale za to bardzo charakterystyczny obrazek sprzed PUB-u w Cliffden. Nazwałem ta akcję : "pure Irish" Waldasso Nadajemy TV 2009

cytat z...

http://ekstra.sport.pl/ekstra/1,151825,19971902,amazonski-triatlon.html?disableRedirects=true - Cały czas płynąłem za Marcinem na wynajęte...